7:30. Przyfrontowe miasto w Donbasie wciąż śpi. Tak się zdaje. Ustały nocne alarmy przeciwlotnicze, na które tu nie reaguje i tak już nikt. Schrony stoją otwarte, są puste. Na ulicach cisza, poza śmigającymi w te i wewte autami wojskowymi. Przydrożny bar jest jednak pełen. Pełen żołnierzy. Nie rozmawiają. Z karabinami na kolanach jedzą łapczywie ogromne burgery. Są zakurzeni, zmęczeni, nocy nie spędzali w łóżkach, nie tylko tej ostatniej. Wracają z zadań, z pobliskich pozycji , wracają też z nocnej obrony przeciwlotniczej miasta. Pilnowali nieba po to, by inni spali. My też spaliśmy. I obudziliśmy się żywi dzięki nim.
Podjeżdżają chłopaki z Piechoty Morskiej. Dzielimy się tym, co przywieźliśmy. Pomoc, którą przywozimy jest skrojona na miarę konkretnych dziesięciu pododdziałów, które kolejno odwiedzamy. Żołnierze się cieszą, bo otrzymują to z żołnierskiej humanitarki, czego im brakuje. Dostają to wszystko dzięki tym, którzy nas wspierają. Przekopujemy się kolejny raz przez auto w poszukiwaniu zamówionych rzeczy. Śpiwory, agregaty, podnośniki, opatrunki, latarki, liny, baterie do radia. Oni mają też coś dla nas. To wyjątkowa pamiątka. Wiosło, przy pomocy którego przeprawiali się przez rzekę Konkę na lewym brzegu Dniepru w obwodzie chersońskim. Z zadania wróciło 7 z 21 wioseł.
Na wojnie, celem numer jeden jest przeżyć. Na drugim dopiero miejscu- jak najwięcej zaszkodzić wrogowi. Martwy nie zrobisz nic, mówi żołnierz, który ze swoich dwudziestu trzech lat życia już ponad dwa przeżył na froncie. Wie co mówi, bo żyje. Ma syna, którego widział tylko raz. Dzielna, skromna ekipa o niewiele prosi. Nauczyliśmy się już, że tych, których listy potrzeb są najkrótsze, trzeba o wszystko pytać . Może potrzeba Wam rękawiczek taktycznych? Nie nie, poradzimy sobie, może ktoś inny żadnych nie ma, ja jeszcze jakieś mam, mówi młody człowiek. Koledzy namawiają go, żeby je pokazał. Owszem ma- poprzecierane na wylot, bez jednego palca. Namawiamy, by przyjęli od nas nowe. Przymierzają. Uśmiechają się. Również po to tu jesteśmy. By w tej paskudnej rzeczywistości wywołać uśmiech. Często się udaje. Po chwili rozmowy udaje nam się wspólnie rozwiązać jeszcze parę kłopotów: generator, piła łańcuchowa, opony do auta, śpiwory, lina holownicza, latarki, klucze samochodowe. Żegnamy się jak zawsze życząc sobie, byśmy się znów spotkali.
Docieramy do kolejnych wojskowych. Dla nich są nosze. Uszyte w Polsce na zamówienie, z bardzo długimi uchwytami, by założyć na siebie, gdy z pola walki do pojazdu ewakuacji medycznej jest daleko. Medyk ma akurat dziś urodziny, będzie bardzo szczęśliwy, dziękujemy, mówi żołnierz upychając czekoladowe batoniki do toreb z noszami.
Dziękujemy Państwu że możemy tu być i choć nie możemy sprawić, żeby wojny nie było, możemy próbować uczynić ją choć odrobinę mniej uciążliwą dla choć niewielu.
Jedziemy dalej.