-Kiedy wychodzimy na szturm, nie jemy. Jak przed operacją. Jeśli dostaniesz, lepiej nie mieć pełnego żołądka. Bierzemy tylko wodę i batony. Macie batony?-pytają żołnierze.
Mamy. Mamy kilka tysięcy batonów, dzielimy sprawiedliwie pomiędzy oddziały, podróżując przez błotnisty Donbas. Mamy też puszki z zupą i kuchenki polowe, bo przecież wrócą ze szturmu głodni.
-Obiecajcie, że wrócicie wszyscy…
Czekamy na znajome oddziały na opuszczonych stacjach benzynowych, na rogatkach wsi, pod mostami. Rozwozimy ciepło i światło od Państwa. Dzielimy się medycyną. Tą najważniejszą, taktyczną czyli ratującą życie na polu bitwy, która rozgrywa się ze trzy kwadranse drogi dalej i tą, która pomaga utrzymać zdrowie mimo zmęczenia, mokrych butów i braku snu. Przyjeżdżają po kilku, kiedy im się uda. Pogoda nie ułatwia. Towarzyszą nam psy. Podchodzą zawsze, gdy zaparkujemy. Dobrze, że Państwo i o nie pozwalają nam zadbać.
Chłopaki upychają w autach rzeczy, o które prosili. Dziękują, dziękują, dziękują. Zawsze upewniają się czy nie biorą za dużo i czy starczy dla kolejnych. To szczególna grupa odbiorców pomocy humanitarnej, niezwykle empatyczna. Każdy już doświadczył braku i wie czym grozi w warunkach wojennych, stąd wzruszająca troska wojskowych o siebie nawzajem. Niezwykła. U niemal wszystkich, znanych i tych spotkanych w drodze.
Zatrzymują się bowiem również ci, z którymi się nie umawialiśmy, zainteresowani cóż ten nasz niepasujący do krajobrazu bus tu porabia. Dzięki Państwu, wszyscy dostają czego im potrzeba. Latarka? Polar XL? Bielizna termiczna? Rękawiczki? Świece? Lina do ciągnięcia auta?
W tych okolicach cywili jest już niewielu. Przydrożne budki z kawą obsługują biegiem uzbrojonych żołnierzy, którzy wyskakują na moment z aut, żeby za chwilę zniknąć w nich znowu. Zaskoczeni naszą obecnością z wdzięcznością przyjmują ciepłe skarpetki, powerbanki, zimowe śpiwory, karimaty, apteczki.
-O! Są wkładki grzewcze do butów. Super sprawa. Bardzo potrzeba. Ile możemy wziąć? Starczy dla innych? Dawajcie więcej młodym, my starsi, doświadczeni, nie damy się zamrozić. Przedwczoraj w sąsiednim okopie dwóch młodych usnęło w kucki. Kiedy jest Ci tak zimno, że nie czujesz nóg, nie wolno zasypiać. Chłopaki zasnęli. Zabrali ich do szpitala, ale palce u stóp już czarne. Po zawodach.
Młody, który podjeżdża na quadzie nie ma jeszcze 25 lat. Pakujemy mu tyle ciepła i medycyny ile zdoła przytroczyć do pojazdu. Krótka wymiana zdań. Ja z Mariupola, mówi chłopak. Walczę, ale mojego domu już nie ma. Oczy szklą się po obu stronach konwersacji. Nie mam już dokąd wracać, mówi odrywając od kurtki brudny szewron z napisem Mariupol. Chowam szewron do kieszeni, chłopakowi dokładamy termos do plecaka i odjeżdża. -Prosimy wróć szczęśliwie, mimo że Mariupola już nie ma.
Jesteśmy tu dzięki Państwu. Grzejemy, karmimy, oświetlamy. Chociaż trochę. Dzielimy się energią elektryczną zamkniętą w kartonach z generatorami prądu i energią serc zaklętą w dzierganych skarpetach na guziki na pobandażowane stopy.
Zapewniamy, że Polacy nie zapomnieli, że wciąż wiele osób się o nich troszczy, że wrócimy.
-Stoicie tu tyle godzin, skoczymy dla Was po kawę, mówi jeden z żołnierzy. Za kwadrans wysiada z auta z papierowymi kubkami kawy. Ta kawa pita na kartonach, choć już nie gorąca, grzeje jak nic innego.